Fanklub Mordimera Madderdina

Nie oficjalny Fanklub Mordimera Madderdina


  • Index
  •  » Art
  •  » Opowiadanie "Wszystko ma swój czas…"

#1 2013-06-30 19:44:43

 Mordimer_Madderdin

Moderator

Skąd: TM
Zarejestrowany: 2008-08-26
Posty: 52
Punktów :   

Opowiadanie "Wszystko ma swój czas…"

Początki twórczości (rok 2009 lub 2010)


Wszystko ma swój czas…




    Pokoik był ciemny. Na stole paliła się tylko jedna świeca. Wiedziałem, że oprócz mojego rozmówcy są tu jeszcze dwie osoby. Nic mi jednak z ich strony nie groziło. Byli członkami Bractwa.
- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie podpisałeś na siebie wyrok śmierci? - pytanie zabrzmiało dość szczerze. Odwdzięczyłem się tym samym.
- Wiedziałem o tym już w dniu, w którym podjąłem się tego zadania.
- W takim razie bardzo Ci współczuje…

***

    Dusiłem się od zapachu jej perfum. Ciężka woń docierała do najdalszych zakamarków mojego nosa. Pożądałem jej aksamitnej skóry jak nigdy dotąd. Chciałem się nią nacieszyć, bowiem mogłem już tu nigdy nie wrócić.
    Coś mnie zaniepokoiło. Jakiś cichy szmer przy drzwiach.
- Kurwa, znaleźli mnie nawet tutaj. Ani chwili wytchnienia przy kochanej kobiecie…
Niechętnie wstałem od mojego kruczowłosego Anioła. Na jej pięknej twarzy zagościła niepewność.
- Czyżbyś zamierzał już mnie opuścić?
- Wiesz doskonale jak ciężko przychodzą mi rozstania z tobą, moja Justyno.- szepnąłem jej wprost do kształtnego uszka. – Ale teraz muszę cos sprawdzić. Cii…
    Ze stołu wziąłem swój miecz. Ostrożnie podszedłem do drzwi. Napastnik też już tam był. Widziałem go przez prześwit. Niewiele myśląc pchnąłem je i zamachnąłem się moim orężem. Jednak coś powstrzymało mnie od zadania ciosu. Gdy uważniej przyjrzałem się postaci rozpoznałem w niej jednego ze służących Bractwa.
- Miałeś wykonać zadanie, a nie gździć się tu z tą panną. Poza tym miej baczenie na kogo podnosisz miecz.
- Przystawiłem ostrze do jego szyi i lekko uniosłem podbródek. W jego oczach zagościło coś na kształt strachu i zdziwienia.
- A ty uważaj w jaki sposób mówisz o mojej kobiecie.
- Wiesz dobrze, że na wykonanie tego zadania masz mało czasu. Bractwu zależy na jak najszybszym załatwieniu problemu…
- Wiem o tym doskonale, ale musiałem się trochę odstresować. - Spojrzałem znacząco na Justynę. Czułem pewną pustkę na myśl, że muszę ją już opuścić. - Macie pewność, że jest na zamku?
- Wiemy tylko tyle…
- Zatem zajrzę do Grzybka i jutro wyruszamy.
    Musiałem opuścić mój skarb i udać się do przyjaciela. Jak dobrze, że miał wstęp na królewskie salony!

***

- Grzybek, czemu to życie jest takie popierdolone?
- Bo żądzą nim popierdolone zasady. Choć tatko zawsze powtarzał, że w życiu potrzebne są zasady.
- Fakt. Dziwne, że twój tatuś nie został nigdy filozofem.
- Też się nad tym kiedyś zastanawiałem. I jakoś nigdy nie znalazłem odpowiedzi.
    Siedzieliśmy przy stole już ponad trzy godziny, razem z nieodłączną towarzyszką, butelką grzybkowego samogonu. Mój towarzysz odczuwał już wpływy pożycia z jej zawartością. Bo prawda jest taka, że gorzałkę lejesz cały czas w mordę, ale ona i tak w ostatecznym rozrachunku sprawi, że zaznajomisz się bliżej z podłogą. Ja natomiast miałem dość przykrą
i nieprzyjemną przypadłość-bardzo ciężko się upijałem.
- Czekaj, cos wspominałeś o nowym zadaniu od Bractwa…
    Tajemnic Bractwa Archanielskiego wyjawiać postronnym nie wolno. Jednak Grzybek był prawie jego członkiem ze względu na naszą długą znajomość i wiążącą się z nią przyjaźnią. Dlatego wiedziałem, że mogę podzielić się z nim swoim brzemieniem.
- Powiem ci tyle ile wiem sam. Mam ubić Malaslosa.
- Mala…Zaraz! Przecież to jest jeden z głównych demonów! Jeden z najbliższych szatana! Nawet nikt nie wie jak ten skurwysyn wygląda…- jego wiedza była niezrównana. To, oprócz dyskrecji, było jedną z jego największych zalet.
- I o to właśnie Grzybku chodzi, właśnie o to…Radzę ci również tak się nie ekscytować…Podobno przybył do naszego świata i ukrywa się na królewskim dworze…
- O w mordę…Widzę, że spieszno ci do spotkania z Kostuchą. Bractwo cię nie oszczędza…
- Bo niby nie mają nikogo lepszego…A co do Kostuchy…Szczerze to mi się do niej aż tak nie śpieszy. Choć to moja matka chrzestna. Poza tym już gdzieś słyszałem takie zapewnienia…
- Tak, a krasnoludki szczają do mleka żeby kwaśniało.- Nie on pierwszy i nie ostatni nie chciał w to uwierzyć. No ale cóż, może to lepiej dla niego?
- Muszę ci cos powiedzieć…Miałem ostatnio sen…Był w nim pies…ale nie taki zwykły kundel…wyglądał jak kłębowisko sierści…Ale najgorsze były jego oczy…Oczy miał jak
u szatana…Ciekawe czy to coś znaczy…potem przybrał on dziwną postać…Nie widziałem jej dokładnie…Była skryta za jakąś mgłą…
- Ciekawe…Twoje sny zawsze niosą jakieś przesłanie…No może nie zawsze…Pamiętaj, że udajemy się jutro na dwór królewski!
- To po co teraz pijemy tyle tego samogonu, kiedy jutro, mój kochany Grzybku, będziemy mogli uszczknąć trochę królewskich zapasów wina?
- A wiesz, że to nie głupi pomysł?
    No i oczywiście rozprawię się z Malaslosem. Jeśli go tam znajdę…

***

    Nie lubiłem zamkowych przyjęć. Za to Grzybek czuł się na nich jak w swoim żywiole. Zamieniał się wtedy w duszę towarzystwa. Czasem myślałem, że mógłby bawić się przez całe życie. Stałem za filarem w kącie sali z założonymi rękoma. Stąd miałem doskonały widok na wszystkich gości. Liczyłem, że demon objawi się w jakiś sposób. Wtem podszedł Grzybek
z wielkim uśmiechem na ustach.
- Spójrz kto do nas idzie.
    Skierowałem swój wzrok w stronę, w która spoglądał. Szła ku nam księżniczka Ewa, jedyna i ukochana córka króla Cytlandi, Enifa. Obok niej dostrzegłem coś, co przypominało zwierze. Poruszało się na czterech, krótkich nóżkach i miało mały, zarośnięty pyszczek.
- Witam Jaśnie Panią! Witam piękną dziedziczkę naszego wspaniałego królestwa! Ach, cóż to za wycieraczka!
- No wie Pan!? Przecież to mój ukochany piesek! Dostałam go od tatki na siedemnaste urodziny! Specjalnie dla mnie sprowadził go dla mnie z bardzo daleka!
- Ale to wycieraczka…!
    Coś zaniepokoiło mnie w wyglądzie tego psiaka. I nie była to ilość kłaków, które dźwigał na swoim grzbiecie. Był łudząco podobny do…
- Wiesz, co przypomina mi ta kreatura? Psa z mojego snu.
- Z jakiego…Aaa…Tego, o którym mówiłeś mi wczoraj…
- Owszem.
- O jakim śnie mowa? - Zainteresowała się księżniczka. Widocznie moja kąśliwa uwaga poszła w zapomnienie.
    Ale nie było jej dane zaspokoić swoją ciekawość. Dołączył do nas bowiem pewien arystokrata. Dało się to poznać po jego chodzie i sposobie mówienia.
- Witam szlachetnych mężów! I ciebie, Pani…
- Jacy my tam mężowie. Obaj jeszcze jesteśmy kawalerami. I nie gustujemy w mężczyznach.
- Zamilcz Grzybek! - Od jego słownej zaczepki bardziej zaciekawiło mnie to, iż najpierw przywitał się z nami, a nie, jak nakazuje prawo, ze szlachetnie urodzoną damą.
- Proszę wybaczyć, iż ośmielam się przeszkadzać, lecz wyglądacie na bardzo inteligentnych
i ciekawych ludzi. Jestem baron Trafa.
- A to jest Grzybek, mój wierny towarzysz i przyjaciel, szerzej znany jako samozwańczy mistrz miecza królestwa Cytlandii.
- Nie taki znów samozwańczy…
- Ja zaś jestem Marek, mistrz cechu katowskiego. - Byłem zmuszony ostudzić nieco zapędy Grzybka, a i kłamstewko, którym poczęstowałem nieproszonego gościa miało swój cel.
I chyba go osiągnąłem.
- Ach…Zawsze ciekawiło mnie jak to jest być katem. Och, księżniczko! Jaki piękny piesek. Czy mógłbym przyjrzeć mu się bliżej w ustronniejszym miejscu? - No proszę, miłośnik psów się znalazł.
- Ależ oczywiście…
- Zatem żegnam Panowie. Do zobaczenia!
- Raczej do widzenia.- Rzuciłem z przekąsem.- Lepiej dla Pana baronie, abyśmy się już nie spotkali. Szkoda by było pozbawiać nasz kraj takiego człowieka.
    Wiedziałem, że to zrobi na nim wrażenie. Nie pomyliłem się…Oddalił się razem
z księżniczką do którejś z postronnych komnat, natomiast my zostaliśmy w tym samym miejscu. Powróciłem do obserwacji Sali. Wtem wszyscy posłyszeliśmy krzyk. Pobiegliśmy
w stronę komnat. Niemal od początku wiedziałem do kogo należy ten głos. Do małej komnatki wpadłem niemal równo z Grzybkiem. To, co ujrzeliśmy zmroziło nam krew w żyłach.

***

Ciała właściwie nie było. Były tylko ściany całe we krwi, a na środku pomieszczenia cos, co kiedyś znane było pod mianem barona Trafa.
- Wyszłam tylko na chwilkę, a gdy wróciłam…To straszne…- Księżniczka była w szoku.
    Zdałem sobie sprawę, że nie powinno jej tu być. No ale cóż. Nie moje rybki, nie mój staw. Będzie miała traumę do końca swych dni.
    Choć nie przyszło mi to łatwo, musiałem użyć swego daru, aby odtworzyć choć po części to, co tu się stało. Podszedłem do jednej ze ścian. Koniuszek palca umoczyłem w posoce zdobiącej od teraz kamienie które ją tworzyły. Posmakowałem językiem. Niemal od razu
z moim ciałem zaczęło dziać się coś, czego wręcz nienawidzę. Wiedziałem, że moje oczy upodobniły się do oczu węża, a w ustach wyrosły mi kły, jak u wąpierza. Dobrze, że miałem na sobie obszerny ubiór, przynajmniej postronni nie dojrzą moich czarnych, archanielskich skrzydeł. Wizja przyszła jak zwykle nagle. Poczułem wzburzenie, potem strach…Nie, to nie był strach. To było przerażenie graniczące z obłędem. Potem, jakby przez mgłę dojrzałem jakąś postać. Nie byłem do końca pewien, kogo mi przypomina, a i wizja zdążyła wygasnąć. Musiałem być blady jak wapno. Na szczęście ciało zdążyło powrócić do swej ludzkiej formy.
Choć byłem bardzo śpiący, myśl, która do mnie dotarła poraziła mnie jak piorun.
- Co ci się stało? Bardzo pobladłeś…
- Tu stała się wielka tragedia…Wiele tu strachu i zła…Grzybek, gdzie jest ten pies…
- O czym ty…Rzeczywiście…psa ani śladu!
    Dość szybko powróciłem do sił. Już wiedziałem gdzie ukrywa się demon, którego miałem zgładzić.
- Ten pies…To był właśnie Malaslos…Poznałem go…Był w moim śnie i w wizji…Muszę
z nim walczyć…
- Kiedy ty nawet nie wiesz, gdzie on teraz jest…
- Chyba się domyślam…

***

    Zszedłem sam do zamkowych lochów. Byłem pewien, że ON tu jest. Nie pomyliłem się…Już na mnie czekał. W psiej postaci.
- A więc jesteś. Czekałem tu na ciebie…Twoje Bractwo postanowiło wysłać swojego najlepszego skrzydlaczka.
    Poczułem się dziwnie. Gadał do mnie pies, który wyglądem nie przestraszyłby nawet dziecka. A jednak wiedziałem, że to jeden z najpotężniejszych demonów.
- Pokaż swoją prawdziwą postać!
- Chętnie.
    Później żałowałem swej decyzji. Czemu nie załatwiłem go od razu, gdy przypominał wycieraczkę na czterech nóżkach? Teraz stał przede mną dwuipółmetrowy bezmała kolos
z siłą godną pięciu tęgich chłopa.
- Nie dziwie się że nikt nie wie jak wyglądasz Malaslosie. Też bym nikomu nie opowiadał
o takim brzydalu.
    Niemal od razu zacząłem przeklinać niewyparzony jęzor. Mój brzuch przyjął cios, po którym odbiłem się od przeciw ległej ściany lochu jak worek. Chociaż może w tym szaleństwie jest metoda? Nie przekalkulowałem tylko jednej możliwości.
- Tylko na tyle cię stać? Nie żartuj sobie ze mnie.
- Zaraz zobaczymy na ile stać ciebie człeczyno…czy może Archaniele Śmierci…
    Za późno zauważyłem na ziemi runiczne znaki. Na ucieczkę było za późno…
- Zaklinam cię Archaniele, ukaż przede mną swą prawdziwą postać!
    Runy rozbłysły. Zakręciło mi się w głowie.
- Zaklinam cię…
    Nie mogę ukazać demonowi prawdziwej postaci…Nie mogę…A jeśli trafi tu ktoś przez przypadek?
- Zaklinam…
    Klęcząc na kolanach walczyłem ze swoim organizmem. Z wszystkich otworów ciała sączyła się krew. Powstrzymywałem całą siłą woli przemianę, jednak ciało się buntowało. Żaden Archanioł nie może pozostać głuchy na starożytne magiczne obrzędy…W końcu przemiana zaszła. Czarne skrzydła zatrzepotały złowrogo. W sumie demon również popełnił błąd. Teraz byłem silniejszy.
    Wyciągnąłem z pochwy miecz ze złotą głownią. Malaslosa chyba zrozumiał swój błąd. Jego oczy stały się czerwone niczym najgłębsze ognie piekielne. Gdy tylko ostrze przebiło potwora ogarnęło mnie gorąco i ciemność. Zdawałem sobie sprawę, że tym atakiem pozbawiam go ziemskiej egzystencji, ale ja również zapadam się powoli
w przepaść…Zdążyłem jeszcze tylko pomyśleć, że wszystko ma swój czas. Potem była tylko ciemność…

***

    Czy ja umarłem? Gdzie jesteś Kostucho? Czyżby wypełniło się moje przeznaczenie?

***

    Ocknąłem się z wielkim trudem. Obok łóżka siedziała Justyna z zatroskaną miną. Widać było, ze nie spała od kilku dni. Próbowałem sobie przypomnieć co się właściwie stało. Mój Anioł musiał domyśleć się o czym myślę.
- Pięć dni temu przyniósł cię tu Grzybek. Nie chciał, aby leczono cię na zamku. Wiedział, że u mnie będzie ci najlepiej.
    A więc minęło już pięć dni. Musiałem nieźle oberwać podczas walki. Swoją drogą mój kompan wiele się nie pomylił. Rzeczywiście, wszędzie dobrze, ale u mojego Aniołka najlepiej.
- Czy mówił coś? I gdzie u licha jest?
- Powiedział tylko, że jednak udało ci się ubić tego kudłatego sierściucha. A teraz pewnie siedzi w karczmie, czekając, aż się przebudzisz. Siedzę przy tobie odkąd cię przyniósł, więc pewnie przegrał już niejedną nierówną walkę z gorzałką…
    Trzeba przyznać, że prawdziwy z niego przyjaciel. No a co do mnie? Ze mną mieszkańcy Cytlandii będą musieli się jeszcze trochę pomęczyć. Widać Ciocia Kostuch nie chce mnie jeszcze u siebie widzieć…


Mordimer Madderdin Forever!!!

Offline

 
  • Index
  •  » Art
  •  » Opowiadanie "Wszystko ma swój czas…"

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Szamba betonowe Gąbin